Ten film znakomicie współgra z prozą Pereca. Medytacja nad Paryżem w porze zmierzchu, przeintelektualizowanym i z budzącym się lękiem, którego nie pozbędzie się do dzisiaj. Słowo jest tu radykalne, obrazy wspaniale zestrojone z narracją, muzyka prawie że przezroczysta, ale przez to naprawdę znakomita. Po egzystencjalnym spleenie wspólnota już się nie odrodzi, pozostaje indywidualista-samotnik, którego Perec wyciąga z kawiarnianych pieleszy i przyciska do muru – jeśli chcesz stanąć ponad historią i wszelkimi uzależnieniami to dokąd cię to zaprowadzi? Stajesz się radykalnie obojętny, bez hierarchii, związków, dążeń, potrzeb… Tyle, że to nic nie zmienia, nic z tego nie wynika. Człowieka, choćby chciał być taki jak szczur miejski, w nocy dopada senne marzenie, a następnego dnia rano lęk.