bez fajerwerkow ale klimat jest... kurt jak zwykle klasa sama w sobie.... milo tez zobaczyc
mlodziutkiego andyego i pantoliano jak zaczynali kariery... Richard Jordan swietny w roli
zabojcy... jedyny minus to Mariel Hemingway ktora nie dosc ze marna z niej aktorka to
jeszcze obsadzona w roli wkurzajacej zony... kwestie jej urody juz z grzecznosci pomine
milczeniem....
ok, to chyba tez bede musial w orygianle sprawdzic, bo szukalem ostatnio lektora albo napisów, ale na necie brak
"jedyny minus to Mariel Hemingway która nie dość ze marna z niej aktorka to jeszcze obsadzona w roli wykurzającej żony" - i to właśnie niestety zaniża całą punktację :( Cały ten wątek relacji między Malcolmem Andersonem (świetny Kurt Russel) i Christine Connelly (przeciętna i rozhisteryzowana Mariel Hemingway), który nie dość, że jest fatalnie rozpisany i poprowadzony to jeszcze do tego koszmarnie rozciągnięty co psuje cały efekt tego co zawiera się w definicji gatunku 'thriller' i 'kryminał'. Z resztą się zgodzę, że jest to solidny thriller starej szkoły z dobrymi zdjęciami i muzyką. Sam pomysł nie jest może zbyt oryginalny (czyli seryjny morderca i dziennikarz, który rozpracowuje szaleńca, który zabija żeby zwrócić na siebie uwagę) ale dla fanów takiego kina nie jest to żadnym zarzutem. Przez motyw żony i niezbyty udanego zakończenia wahałem się i przy pierwszym seansie czy dać 6 czy 7 i przy kolejnym. Osobiście uważam, że film zasługuje na 6.5 ale że nie ma połówek to na dzień dzisiejszy pozostaje 6/10.