tamta sobota wreszcie nadeszła, hip hip hurej, the dinner is served..
film, którego największym osiągnięciem jest to, że w końcu powstał, okazuje się całkiem zgoła pokaźnym i chwalebnie podtłuściałym zakładem cinematograficznego przetwórstwa mięsnego wyposażonym w szereg innych dobrodziejstw pomniejszych.
jako gdyż nie dość, że dodeliwerował był wszystko, wszystko co najlepsze z oryginalnego trajlera, to jeszcze udało mu się ubonusić cały wachlarzyk innych, nowych a jednorako wszelako rozhemoglobinowanych atrakcji pokrewnych.
czyli całkiem prosto nawet jak na garbatego się napowyzlewiła ta cinematograficznie wybroczona paskuda w swojej niedorozwiniętej kategorii gatunku czy nawet podgatunku horroru wyciśniętej krosty specjalnej troski - podgatunku, którego sukcesy, przypomnę, mierzy się liczbą grymasów bólu, niesmaku i niedowierzania (will they do it?) wymięszanych z dzikimi wybuchami wyzwalającej głupawki (yeah, they fakking did it!) w proporcjach fifty-fifty.
next piknik stejszyn na skraju drogi, w tym odwiecznym pochodzie ku cinematograficznej transcendencji, z bocznej odnogi bezcennego czasu, na deszczu, po zmroku, w najciemniejszej części bezsennego lasu - nicolas cage jako doktor fu manchu!
amen, niech się stanie zamęt, od teraz czeka mnie już tylko czekanie..