"Kobieta w błękitnej wodzie" miała zadatki, by stać się piękną historią o poszukiwaniu sensu życia i wyjątkowości każdego z nas. Mógł to być poemat o życiu i o postawie człowieka wobec czegoś nowego. A tak naprawdę jest jedna wielka kupa. Dostaliśmy historię zupełnie nieporywającą i tak naprawdę koszmarnie nudną ze względu na jej realizację.
Dialogi są okropne, niektóry rozwój sytuacji po prostu żałośnie śmieszny (jak pierwsze starcie Giamatti vs zielony pies), wszystkie postacie za wyjątkiem głównego bohatera ledwie zarysowane, ale i tak jedyną fajną osobą jest pan krytyk filmowy. Cały film ogólnie strasznie dziwny i śmieszny. I przez cały czas miał on u mnie 1/10, ale dopiero całkiem niezła końcówka (gdzie coś niecoś reżyser liznął rzeczy, które napisałem w pierwszym akapicie) sprawiła, że postanowiłem koniec końców podwyższyć ocenę do 3/10, ale to wszystko co mogę wystawić. Ten film to okropne rozczarowanie.